niedziela, 15 stycznia 2017

Koszt zaangażowania

Minęły już dwa tygodnie stycznia. Spotykamy się z Agustinem w miarę regularnie, ale ze względu na charakter mojej pracy zdarzyła się nam 5 dniowa przerwa ze względu na zagraniczną delegację. Wychodzi tego średnio licząc 2 treningi na tydzień, więc trochę mało.. Uważam, że musimy nieco zmienić formę i podjąć się usystematyzowanego treningu z trzema krótkimi przebieżkami w tygodniu (6 - 8 km) i jedną dłuższą w niedzielę (15 - 20 km). Zobaczymy jak to będzie funkcjonowało bo w nadchodzącym tygodniu mam 3 dni delegacji, a w kolejnym 5 dni więc znów może się namieszać... W najgorszym wypadku będę brał buty do Londynu...
Apropos butów, do tej pory biegałem w butach, które kupiłem ok. 2 lata temu z zamysłem powrotu do biegania na dystansach raczej do 5-7 km, przypadkowy, tani produkt nie gwarantujący żadnej jakości. Jako, że poczyniliśmy z Agustinem nasze ambitne plany, oraz że biegamy głównie w mieście po kostce brukowej, to już od początku stycznia nosiłem się z zakupem czegoś lepszego. Po ostatnim treningu, w trakcie którego zrobiliśmy 14 km, poczułem mocniej prawe kolano.. Uznałem, że to już czas. Jak to w zwyczaju każdego faceta bywa.. zasiadłem przed komputerem i zgłębiłem zagadnienie. Począwszy od fizyki biegu przez historię wiodących producentów sprzętu sportowego po właściwości chemiczne i fizyczne materiałów amortyzujących w butach. Od wczoraj po rozmowie z Panem w Decathlonie (specjalista od maratonów), jestem oficjalnie specem od butów sportowych i już mogę się wymądrzać :). Mimo długiego czasu poświęconego na poszukiwania, wybór nie był jakiś specjalnie wyszukany. Padło na klasyka ze średniej półki, czyli Asics GEL Pulse 8 (oprócz wszystkich właściwości fizyczno - chemicznych o których wspominałem, na plus przemawiała geneza nazwy firmy, która jest akronimem od Anima Sana In Corpore Sano, co oznacza "W zdrowym ciele, zdrowy duch") co jest spójne z powodem kupna tych butów. Oczywiście nie mogło obyć się bez kompromitacji w Decathlonie. Idąc z klapkami na oczach w kierunku działu z butami, w pewnym momencie R gdzieś mi się schowała. Straciwszy ją z oczu odwróciłem się i zobaczyłem postać stojącą przy trampolinie w kurtce bardzo podobnej do tej R... Nie wiele myśląc podszedłem i wypaliłem jak Niemcy z moździerza w 39'tym "Co paczysz?"*. Zdziwienie na twarzy obcej dziewczyny było nieprzeciętne, równie nieprzeciętne jak moje zażenowanie... Odwróciłem się i zobaczyłem R równie zdziwioną obserwującą sytuację z daleka. Podszedłem do niej i zapytałem się czemu mi się schowała albo czemu mnie nie zawołała jak zauważyła, że nagle ni z tego ni z owego zmieniłem azymut o 180 stopni.. Uznała, że zobaczyłem jakieś interesujące buty i nie wiedziała czemu gadam z jakąś obcą dziewczyną. W każdym razie mam nowe buty i mam nadzieję, że odciążą one cierpiące stawy. Drugim plusem tego zakupu, jest to, że wydałem konkretnie pieniądze na ten cel co spowoduje, że trudniej będzie mi się poddać i nie zrealizować postanowienia...
Jak już jesteśmy przy wydatkach, poczyniliśmy z Agustinem kolejne inwestycje a tym samym milowe kroki. Zapisaliśmy się na dwa starty!
Pierwszy jest Wrocławski Nocny Półmaraton w czerwcu, a później planowany maraton we wrześniu. W kwestii maratonu wahaliśmy się, które wydarzenie wybrać, ostatecznie padło na Hel - Rozewie, czyli tzw. Maraton Północy. Podjęliśmy taki wybór z kilku powodów. Po pierwsze, bieg ten jest bardziej kameralny, po drugie dużo tańszy, a po trzecie zakładamy, że przyjemniej będzie się biec w klimacie morskim, niż przez śmierdzące centrum miasta, no i przy okazji czeka nas wyjazd nad morze na koniec sezonu.
Wracając do R, zaangażowała się ona w moje przygotowania i wczoraj namówiła mnie na zrobienie z nią treningu "Sukces" Chodakowskiej wyrzucając mi, że "muszę wzmocnić mięśnie głębokie"... moja agonia trwała 45 minut, w trakcie tego treningu pobudziłem mięśnie, które chyba same nie wiedziały o swoim istnieniu... R. znając ten program i będąc w nim wprawiona, raźno machała nogą, patrzyła na mój grymas bólu na twarzy i zaśmiewała się z potoku przekleństw wyrzucanych przy każdym powtórzeniu, które powodowało takie pieczenie poślada, jakiego jeszcze nigdy nie czułem, nawet nie wiedziałem, że tak może być. W każdym razie muszę zrzucić kilka kg aby odciążyć układ ruchowy przy bieganiu zatem inicjatywa była słuszna.

Podsumowując, dzieje się. Podejmujemy kolejne kroki w celu realizacji postanowienia, nie pozostaje nic tylko robić swoje i pilnować się, żeby nie złapać żadnej kontuzji. Na chwilę obecną rok 2017 zaowocował w 4 treningi w na trasie 47 km. Mało, ale będziemy nad tym pracowali.

* pisownia oddająca oryginalną wymowę. 

sobota, 7 stycznia 2017

Drugie pierwsze kroki.

Stało się! Posylwestrowy detoks alkoholowy przebiegł względnie bezboleśnie, gorzej było pierwszego dnia treningowego..

Nadszedł poniedziałek. W pierwszej kolejności, jak przykładny noworoczny zapaleniec, rzuciłem się na sportowe promki w Lidlu, aby później móc truchtać w nowym chińskim dresiku. Umówiliśmy się z Agustinem na 20'stą (on też zaliczył Lidla), żeby pod osłoną nocy odbyć swój pierwszy "run of shame". Nie było tak źle, jak można się było spodziewać po półrocznej przerwie - myślę że podświadomie zadziałała męska duma. Aby zrozumieć o czym mówię, przytaczam przykładową konwersację w czasie biegu:

- To co, jesteś zmęczony? Kończymy?
- Niee.. ja jeszcze mogę biec, a Ty?
- Ja też nie..

To takie typowe... Oczywiście, że oboje jesteśmy zmęczeni, oczywiście, że oboje wolelibyśmy siedzieć w ciepłym domu... ale biegniemy! :).

Tym samym pierwszy trening, który z założenia miał być delikatny, "na rozbieganie", zakończył się przebiegnięciem 11 km.. przy ok. -5 st. Celsjusza i śniegu na drogach. Delikatność treningu polegała jedynie na odpuszczeniu tempa, zajęło to nam około 1' 20". Nowy chiński dresik obcierał, gile leciały, ręce odmarzały ale jak to mówią - no pain, no gain!

Na drugi dzień oczywiście czuć było ten dystans w nogach, po wymianie sms'ów umówiliśmy się na kolejny dzień.

Środa, drugi trening w 2017 roku. Poniedziałkowy rozbieg jeszcze siedział w nogach, zakwasy osiągnęły swoje apogeum, ale po krótkiej rozgrzewce i pierwszym kilometrze zniknęły jak ręką odjął. Spotkaliśmy się z Agustinem ponownie w umówionym miejscu i przesadziliśmy jeszcze bardziej - 12 km... ból nóg wrócił pod koniec trasy i na ostatnich kilometrach bardziej nimi powłóczyłem niż skocznie biegłem, ale zatrzymać się też nie mogłem bo w końcu było -5 a to powodowało cierpienie.

Na razie jest zapał, to dobrze, ale jeżeli celem jest maraton, musimy usystematyzować nasz trening i opracować jakiś plan działania. Trzeba opracować regularny trening i zgłębić teorię. Dobrze, że wspierają mnie ludzie, którzy zapewnili odpowiednią literaturę (Dzięki, Nika!).

Czas zacząć się rozgrzewać, oblec się w swój już nie tak nowy chińśki dresik i dymać do Agustina, trzeci trening przed nami...

niedziela, 1 stycznia 2017

Jak feniks z popiołów...

Przyznaję bez bicia... mój słomiany zapał wziął górę. Przyznałem to przed samym sobą już jakiś czas temu, jednak oficjalna wersja brzmiała, że kontuzja, że dużo pracy, że zła pogoda, że, że, że...
Biorąc pod uwagę kiedy rozpocząłem pierwsze podejście do celu 42,2 i ile czasu minęło od ostatniego wpisu, wygląda na to że złapałem, lekko mówiąc, drobne opóźnienie. Czas nadrabiać straty!

Jak większość, korzystając z okazji zakończenia już kolejnego roku Pańskiego przedsięwziąłem kilka postanowień.. Nie planowałem, aby pośród tych kilku założeń na 2017 zagościł maraton, ale wyszło jak wyszło. W pijackim widzie, w trakcie imprezy Sylwestrowej podpuszczony przez ekipę w postaci dwóch rzekomych* kibicek i jednego kolegi ze studiów zadeklarowałem to ponownie... Będzie maraton! Poniżej zdjęcie upamiętniające moment złożenia pogrążającej deklaracji potwierdzonej kolejką..



Założenia uległy drobnej modyfikacji:
1. Będę miał kompana! W równie pijackim jak mój widzie, wspomniany kolega (nazwijmy go na potrzeby tego miejsca Agustin) zdeklarował się do współuczestniczenia w tym wyzwaniu i wspólnych treningach. Myślę, że będzie to miało duże znaczenie, bo po pierwsze będziemy się nawzajem dopingować - wszak nie ma nic bardziej motywującego niż zdrowy męski wjazd na ambicje. Po drugie, wspomniane kibicki* to nasze partnerki życiowe, które obiecały wsparcie, ale wspomniały jednocześnie, co zresztą za bardzo mnie nie dziwi, że nie dają dużych szans temu przedsięwzięciu, a to już jest sprawa honorowa!
2. Celem nie jest Maraton Wrocławski, jak się uda to super ale jeśli nie to wystarczy dowolny maraton w 2017 roku.

Jak widać, pojawiły się nowe bodźce oraz motywacje. Zaczynamy już od dzisiaj od przeprowadzenia detoksykacji alkoholowej, a pierwszy trening biegowy od poniedziałku. Skoro słomiany zapał już się wypalił, czas odrodzić się niczym feniks...

Trzymajcie kciuki, bo to już nie jest kwestia tylko mojej dumy, teraz to sprawa męskiego honoru. 

* kibicki zostały oznaczone gwiazdką, gdyż mam nieodparte wrażenie, że ich celem jest bardziej szydera ze mnie i Agustina w przypadku porażki, niż kibicowanie w przypadku sukcesu. Mam nadzieję, że się jeszcze zdziwią...